Necrovet. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne...
Rozpoczynam lekturę książki "Necrovet. Usługi weterynaryjno-nekromantyczne.", pierwszej z serii "Necrovet", autorstwa Joanny W. Gajzler.
Książkę zakupiłam na targach książki w Warszawie. Już wcześniej się nią zainteresowałam, bo ma bardzo ciekawą okładkę i magiczno-zwierzęcą tematykę. W ogóle ostatnio jakoś często natrafiam na wolpertingery (to ten nie do końca zając z okładki).
Nie ma ona ograniczenia wiekowego, a opis z okładki jest następujący:
Kto nie marzy o ucieczce na wieś – doskonałym leku na wypalenie i zniechęcenie życiem?
Florka Kuna, młoda wiekiem, ale bogata w nieprzyjemne doświadczenia zawodowe łapie okazję za rogi i ucieka z wielkiego miasta, by rozpocząć pracę jako techniczka w lecznicy weterynaryjnej w małej miejscowości. Liczy na odpoczynek i głaskanie małych kotków, a może też drobne przygody – może ktoś przyprowadzi do gabinetu kozę…?
Rzeczywistość jest jednak mniej sielankowa: szefowa okazuje się nie dość, że nekromantką, to jeszcze… nie całkiem żywą; współpracownik jest faunem, a część pacjentów stanowią stworzenia z mitów i baśni. Florka przyjdzie z pomocą papugom, które na skutek wypadku zaczęły władać magią, ulży w cierpieniu mantykorze, a nawet spotka najprawdziwszego jednorożca – a to wszystko ledwo w pierwszym miesiącu pracy.
W świecie, w którym magia obecna jest od niedawna, a ludzie jeszcze nie do końca przywykli do różnorodności gatunkowej swoich sąsiadów, przygoda czeka na każdym kroku, szczególnie w jedynej w swoim rodzaju przychodni oferującej usługi weterynaryjno-nekromantyczne.
Czego się spodziewam po przeczytaniu samego opisu?
W sumie to dokładnie tego co jest w opisie, czyli przedstawieniu rzeczywistości pracy weterynarza, gdybyśmy mieli na świecie fantastyczne zwierzaki i potwory, plus jakiejś przygody pobocznej (trochę jak w książce "Szeptucha"), z dużą dozą humoru.
Wrażenia po przeczytaniu książki
Są mieszane, z jednej strony dowieziono to co obiecano w opisie - są wymienione potwory/zwierzęta, jest faun, jest nekromantka - ale w sumie to tyle. Trochę jak z trailerami filmów, gdzie zdradzono już najlepsze smaczki i nic nowego w filmie nie znajdziemy, tak tu w sumie tylko okładkowego wolpertingera dostajemy jako "nowe" zwierzę magiczne i wspomniany jest koguto-koń o nazwie której nie pamiętam. Jest opisana codzienność pracy jako weterynarz (czy też technik) z naprawdę minimalną ilością zabiegów magicznych, relacje w pracy, współpraca z fundacją prozwierzęcą... Największa akcja toczy się, gdy wywiązuje się pewnego rodzaju konflikt między lecznicami, ale to tyle, a spodziewałam się jednak czegoś więcej. Więcej magii, więcej jakichś przygód związanych z leczonymi stworami...
Czytało się okej, ale nie było akcji, która mogłaby czytelnika porwać i przytrzymać przy tej książce. Wracałam do niej tylko po to, aby doczytać ją do końca i nie wiem czy mam ochotę na drugi i trzeci tom (które już wyszły). Na pewno muszę sobie zrobić przerwę od tej serii i "przekąsić" coś innego.
Ocena 3/5 ⭐⭐⭐
Pikantność 0/5
Dodaj komentarz